wtorek, 19 lutego 2013

Rozdział 8

Przeprasza, przepraszam, przepraszam, że tak długo musieliście czekać, ale cierpię na chroniczny brak weny...Coś dla Was moi kochani naskrobałam ;) także zapraszam !!!

Siedziałam od 15 minut pod prysznicem, czując relaksujący wpływ ciepłej wody, spływającej po moim ciele. W końcu owinęłam się ręcznikiem i poszłam w stronę szafy, żeby wybrać ciuchy na koncert. Podświadomie chciałam się podobać Duffowi. Bardzo się cieszyłam na ten wypad, ale z drugiej strony wiedziałam, że będzie tam też Slash. Mam tylko nadzieję, że nie zepsuje mi zabawy swoim idiotycznym zachowaniem. Ale nie odmówię sobie przyjemności, tylko dlatego że jakiś facet ma chore ego. Zresztą to moi przyjaciele i nie mogę nie iść. Potrzebują mnie i chcę być częścią ich sukcesu, uczestniczyć w tym jak wspinają się na szczyt. Wybrałam czarne szorty z podwyższonym stanem i luźniejszą koszulkę Sex Pistols z jednym rękawem opadającym na ramię. Do tego szpilki z ćwiekami, ramoneska i gotowe. Mimo, że w dzień był upał, to noce są chłodne, dlatego wezmę ze sobą kurtkę. Włosy spięłam w luźnego koka, a oczy podkreśliłam czarną kredką.
- Gotowa? - zapytała Mary, wchodząc do pokoju. Miała na sobie skórzaną mini, bluzkę z logo Harley Davidson i trampki.
- Jasne! Możemy iść - uśmiechnęłam się do niej i wzięłam torebkę.
- Dla kogo się tak wystroiłaś? Dla cudownego, wysokiego blondyna o uroczym spojrzeniu?  - zapytała teatralnym tonem z cwanym uśmiechem na ustach.
- Odpieprz się - szturchnęłam ją łokciem i wystawiłam język.
- Też Cię kocham i swoje wiem - przytuliła mnie. Nie zaszczycając ją spojrzeniem, wyszłyśmy z domu.

Zmierzałyśmy do klubu mijając dziwki, ćpunów i inne przykłady marginesu społeczeństwa. Droga minęła nam dosyć szybko na rozmowach. Chciałam, żeby zadzwoniła do Rachela i zaprosiła go na ten koncert, ale oczywiście nie. Mogłabym przy okazji wszystko sobie wyjaśnić ze Scottim. Teraz byłam już pewna, że go nie kocham. Dlatego muszę jak najszybciej do niego iść i porozmawiać. Traktuję go jak przyjaciela, ale nic więcej. Oboje się zmieniliśmy i to co było, już nie wróci. Dotarłyśmy pod klub, ale oczywiście "goryl" nie chciał nas wpuścić, bo jakże inteligentny Duff nie pomyślał o biletach. Wykłócałyśmy się z tym napakowanym gościem, aż poczułam że ktoś mnie ciągnie na tyły budynku. Nie widziałam twarzy, bo było ciemno.
- Pojebało Cię? Co Ty kurwa robisz? Nie dotykaj mnie! - darłam się na niego i próbowałam się wyrwać.
- Cicho, to przecież ja - rozpoznałam ten głos...Izzy. Ulżyło mi, gdy go zobaczyłam kiedy stanęliśmy pod latarnią. Różne scenariusze przychodziły mi do głowy.
- Stradlin, nie strasz kurwa. Wiesz, że nie możemy się dostać na wasz występ, bo Twój genialny kolega nie dał nam biletów? - ironizowałam, bo byłam wkurzona tym wszystkim.
- Heh, cały Duff. Wiem, dlatego Cię zabrałem do tylnego wyjścia, chodź - otworzył drzwi.
- Ale czeka tam na mnie Mary! - przypomniałam sobie o niej i pobiegłam po nią. Izzy czekał na nas przy drzwiach i mrugnął do mojej przyjaciółki na powitanie, zamykając za nami.
- Myślałam, że się rzucę na tego pieprzonego imbecyla - mówiła podminowana blondynka, a my się śmialiśmy. Weszliśmy za brunetem za kulisy, z tego co się domyślałam. Wszyscy już tam byli i się relaksowali, na swój sposób. Popcorn grał na mini perkusji, a reszta wlewała w siebie jakiś alkohol. Jak weszliśmy, oczy chłopaków skierowały się w naszą stronę. Spojrzałam na Slasha, który puścił mi oczko i szybko odwróciłam wzrok. Ten się zaśmiał pod nosem. Pokazałam palcem na Duffa, że mamy do pogadania. W końcu gdyby nie Dzwoneczek, to nie dostałybyśmy się na ten koncert. Axl podszedł się przywitać, podał nam butelki z trunkiem i gdzieś zniknął. Usiadłyśmy z Mary tak, żeby nie być za blisko Hudsona. Wiem, że to dziecinne, ale nie miałam ochoty psuć sobie wieczoru. Śmiałyśmy się ze Stevenem, gdy obok mnie usiadł drugi blondyn, lekko się zataczając.
- Co tam u moich pięknych znajomych? - objął mnie ramieniem. Spojrzałam na niego.
- McKagan, sieroto. Przez Ciebie ledwo tu dotarłyśmy, bo nie zostawiłeś nam biletów.
- Kurwa! Zawsze coś zjebię. Ale na szczęście jesteście całe i zdrowe. Wybaczysz idiocie? - zapytał i zrobił taką minkę, że aż mi serce zmiękło.
- Pomyślę. Nie no, nie ma sprawy. Było, minęło - poklepałam go po nodze - A ty będziesz w stanie grać?- zapytałam, zważając na to, jak się zataczał. Chyba sporo już wypił.
- O mnie się kochana nie martw. Dam z siebie 100% - wypiął dumnie pierś, a my się zaśmialiśmy. Posiedzieliśmy tak z 10 minut, a Duff nie opuszczał mnie na krok. Cieszyłam się z tego powodu, bo przynajmniej Slash się nie zbliżał, a widziałam jak posyłał mi zalotne spojrzenia i czekał na okazję. W końcu pojawił się Rudy z jakimś facetem, który powiedział, że mają już wychodzić.
- To my pójdziemy zająć jakiś stolik - powiedziała Mary, a ja jej przytaknęłam. Wolałam oglądać ten koncert z widowni i czuć klimat panujący wśród tłumu. Ludzie zaczęli krzyczeć, wiedząc że zbliża się moment kulminacyjny.
- Powodzenia!- powiedziałam do Duffa, który szedł ostatni, a ten się uśmiechnął i pocałował mnie w policzek. Zabrał bas i już go nie było, a my usiadłyśmy przy dużym stoliku i zamówiłyśmy po Jacku. Chłopcy wyszli na scenę i zaczęli mocnym uderzeniem. Axl miał śmieszny, ale oryginalny i uwodzicielski głos. Jest stworzony do występowania na scenie. Pierwszy raz słyszałam ich piosenki, ale od razu mi się spodobały. Mocne solówki gitarowe, szybki rytm wybijany przez Stevena na perkusji (już teraz wiem, skąd się wzięło Popcorn) i do tego niesamowity wokal, sprawiały że nie dało się ich nie lubić. Laski mdlały na widok Rudzielca, wijącego się na scenie w cholernie seksowny sposób. Cały czas czułam na sobie wzrok Duffa, który grając na swoim białym basie, był w siódmym niebie. To było widać na pierwszy rzut oka. Muszą zrobić karierę i zacząć nowy rozdział rockowej muzyki. Uśmiechałam się sama do siebie, a Mary poszła zamówić kolejne drinki. Blondas wyglądał po prostu bosko. Natapirowane włosy, punkowo-rockowy strój i bas...jak dla mnie bóg seksu. Jak widziałam te wszystkie śliniące się, skąpo ubrane dziewczyny to byłam...zazdrosna? Kurwa, nic między nami nie ma, a ja zachowuję się jak jego laska. Przecież po tym występie będzie mógł mieć każdą, więc pewnie nawet na mnie nie spojrzy. Atmosfera była niesamowita, rock and roll roznosił się w każdym zakątku klubu. Zaśpiewali chyba 6 piosenek i zmęczeni, ale szczęśliwi i naładowani energią, zeszli ze sceny. Axl rzucił jeszcze do tłumu podziękowanie i życzył udanego wieczoru, na co rozległy się gromkie brawa. Byłam dumna, że ich znam bo jestem pewna, że zajdą daleko z taką charyzmą i talentem. Kiedy zniknęli w garderobie, ludzie wrócili do stolików, baru lub na parkiet. Jeszcze długo emocje unosiły się w powietrzu, a ja z Mary byłyśmy pod wrażeniem. Blondynka zauważyła, że Steven szuka nas wzrokiem i mu pomachała. Za chłopakiem podążała cała reszta i szybko zajęli miejsca obok nas.
- Byliście zajebiści! Zrobiliście niezłe show - zaśmiałam się i zabrałam papierosa z paczki Axla. Ten się do mnie uśmiechnął i podsunął zapalniczkę.
- No, Lexy ma rację. Roznieśliście to miejsce w drobny mak. Wróżę szybką i długą karierę - zawtórowała mi Mary i stuknęliśmy się butelkami.
- To za nasze wielkie gwiazdy rocka - wznieśliśmy toast.

Siedzieliśmy, śmialiśmy się, piliśmy hektolitry alkoholu. Tańczyłam chyba z każdym, nawet ze Slashem. Izzy wyciągnął woreczki z białym proszkiem i aż mi się oczy zaświeciły. Każdy wciągnął po małej kresce, dla lepszej zabawy. Kocham Stradlina za to, że zawsze ma to co najlepsze. Poczułam błogi stan euforii i nowy napływ energii. Postanowiłam się przewietrzyć, żeby pooddychać czymś innym niż dym papierosowy.
- Ja za chwilę wracam - szepnęłam do Mary, która zawzięcie rozmawiała z Axlem o występie. Steven już tracił kontakt z rzeczywistością i widział obok siebie krasnoludki. Chyba wziął ciut za dużo. Wyszłam na zewnątrz i poczułam chłodne powietrze na swoim ciele. Popatrzyłam w niebo usłane milionami gwiazd i poczułam, że ktoś zarzuca mi na ramiona ramoneskę.
- Dzięki - odwróciłam głowę w stronę Duffa.
- Nie chcę, żebyś się rozchorowała, a noc jest chłodna - patrzył przed siebie.
- Nie jesteś z jakąś fanką w kiblu? Slash korzysta z okazji - zaśmiałam się. Cały Hudson, skoro same się pchają, to nie odmówi.
- Może kiedy indziej. Wolę ten wieczór spędzić w Twoim towarzystwie - mówiąc to, zbliżał się do mnie. Patrzyłam mu w oczy, co było trudne przy jego wzroście. W końcu poczułam za sobą zimną ścianę i ręce blondyna na swojej talii.
- Czuję się zaszczycona, blondasie - potargałam jego natapirowaną czuprynę, a ten niespodziewanie wpił się w moje usta. Oddawałam zachłannie pocałunki, wplatając palce w jego włosy, przyciągając go jeszcze bliżej. Przeniósł jedną rękę na moje pośladki i podciągnął moją nogę na wysokość biodra, gładząc po udzie. Jego pocałunki były gorące i namiętne, jakby był tego spragniony. W końcu oderwaliśmy się od siebie i głęboko dyszeliśmy, łapiąc oddech.
- Marzyłem o tym, jak tylko Cię zobaczyłem - wyszeptał, a ja przygryzłam wargę, uśmiechając się lekko. Widziałam jak to na niego działa i doprowadza do szaleństwa. Odchylił głowę do tyłu, a ja wspięłam się na palce i pocałowałam go w policzek mówiąc, żebyśmy wracali bo reszta sobie nie wiadomo co pomyśli i zostawiłam go samego. Zahaczyłam jeszcze o toaletę, mając cały czas wielkiego banana na twarzy. Słyszałam jęki rozkoszy w jednej z kabin, a po chwili wyszedł z niej Slash z jakąś cytatą cizią. Odprowadził ją wzrokiem, podszedł do mnie i wyszeptał:
- To co? Chcesz być następna? - popatrzyłam na niego i popukałam się palcem w czoło.
- Chyba śnisz, Hudson. Pogódź się, że nigdy nie znajdę się na Twojej liście "zaliczeń".
- Jeszcze zobaczymy kotku - klepnął mnie w tyłek i wyszedł. Popatrzyłam w lustro i zrobiłam to samo co mulat. Wracając do stolika, zauważyłam, że nasze towarzystwo się powiększyło. Myślałam, że to omamy po narkotykach, ale gdy podeszłam bliżej, to wiedziałam, że ktoś do nas dołączył. Zamarłam, gdy zobaczyłam TEN wzrok wlepiony we mnie.
- Ooo, Lexy! Chodź, zobacz kto do nas zawitał - zauważyła mnie Mary. Nawet się cieszyłam, że ich widzę, ale nie byłam gotowana na rozmowę z NIM.

środa, 6 lutego 2013

Rozdział 7

Nie zabijajcie mnie za ten nagły zwrot akcji, proszę :) I komentujcie, bo jestem bardzo ciekawa, co o tym myślicie...więcej wyjaśni się w następnych rozdziałach. Miłego czytania i komentowania :D

Skończyłam właśnie pracę i szczęśliwa, że jakoś przetrwałam ten dzień, szłam brudnymi uliczkami L.A. Przestało padać, więc postanowiłam się przejść i pomyśleć. Moje myśli krążyły wokół wczorajszego dnia i dzisiejszego poranka. Myślałam o Scottim, Slashu i tym wszystkim, co się ostatnio wydarzyło, a na dodatek nie mogłam się pozbyć z głowy Duffa. Mam totalny mętlik i nie wiem co robić. Rozmyślając tak i mijając różne stare, zaniedbane budynki, wpadłam na pomysł urządzenia babskiego wieczoru z Mary. Dawno nie rozmawiałyśmy tak naprawdę szczerze, a dzisiaj jest na to wręcz idealna okazja. Przyda mi się taki wieczór zwierzeń. Zadowolona, z uśmiechem na ustach, weszłam do monopolowego  i kupiłam dwie butelki wina i paczkę Marlboro. W domu pewnie nic nie zostało, po wczorajszej imprezie, a bez tego się nie obejdzie. Z jakiegoś, nieznanego mi powodu, poprawił mi się humor. Nawet wrzuciłam drobne jakiemuś żebrakowi. Kurwa, sama siebie nie poznaję. Cieszyłam się, że mój przyjaciel wrócił i że go odzyskałam, ale teraz wszystko się popierdoliło. Zyskałam nowych znajomych, którzy są świetnymi ludźmi, ale chyba straciłam kogoś mi najbliższego. Dotarłam do domu  i swoje kroki skierowałam do salonu. Pokój lśnił czystością, aż miałam wyrzuty sumienia, że zostawiłam moją współlokatorkę z tym samą.
- Mary! Jesteś? - zawołałam, bo nikogo nie widziałam na parterze, a wszędzie panowała cisza. Po chwili usłyszałam stukot na schodach i pojawiła się blondynka.
- Jestem. Musiałam się przebrać - spojrzałam na nią ze zdziwieniem - Długa historia, nieważne.
- No to będziesz miała okazję mi wszystko opowiedzieć, bo robimy sobie dzisiaj babski wieczór. Tylko my, szczere rozmowy i butelki wina - pomachałam alkoholem w dłoniach - Liczę na Twoją pomoc, bo sama sobie nie poradzę.
Uśmiechnęła się i przytaknęła z radością. Poszła do kuchni po kieliszki, a ja włączyłam płytę Led Zeppelin.

- Głupio mi, że Cię tak zostawiłam samą z tym całym chlewem rano. Przepraszam - powiedziałam jak wróciła. Usiadłyśmy na kanapie.
- Daj spokój. Nie byłam sama, chłopcy zostali i mi pomogli. Znaczy część ich została, bo reszta się zmyła.
- To dobrze, że chociaż ktoś Ci pomógł. Nieźle wczoraj naśmieciliśmy.
- Taaaa, ale zabawa była świetna. Całkiem fajni Ci koledzy Scottiego, no i Gunsi również - uśmiechnęła się i podała mi kieliszek wypełniony czerwonym trunkiem, po tym jak się zdołałyśmy uporać z otwarciem tej cholernej butelki.
- No fajni, fajni...a zwłaszcza jeden, co? - spojrzałam na nią wymownie, a ta się zarumieniła. - Szkoda tylko, że moja przyjaźń chyba się skończyła.
- Co Ty pieprzysz? To o nim chciałaś porozmawiać, tak? Zależy Ci na nim? Co ja się pytam...
- Sama nie wiem, co czuję i w tym jest problem. Wszystko się spierdoliło i on nie chce nawet ze mną rozmawiać. Na dodatek cały czas myślę o Duffie - Mary zrobiła wielkie oczy - No kurwa coś mnie do niego ciągnie...
- No to kochana, nie zazdroszczę Ci. Chyba musisz to sama przemyśleć, ale wygadać się możesz -  opowiedziałam jej, co się działo podczas imprezy na tarasie i rano, kiedy jeszcze spała, a ja miałam starcie na linii Slash - Scotti. Mary słuchała i dolewała nam wina.
- O kurwa, to się faktycznie porobiło. Ty naprawdę nie widzisz, jaki on jest o Ciebie zazdrosny i jak się martwi? No tak, tylko że jest jeszcze blondyn...A Slash to zwykły chuj i tyle. Wczoraj, po tym jak mu dałaś kosza, prawie mnie zdepnął, jak wychodził. Stwierdził, że idzie na dziwki, skoro Ty mu nie dałaś - aż mnie nosiło jak to usłyszałam.
- Wiem, że chodziło mu tylko o seks, ale przez niego mam same problemy - siedziałyśmy tak i nawet nie wiem kiedy wypiłyśmy całą butelkę.
- Znasz Scottiego lepiej niż ja, ale jest uroczy, słodki i widać, że nadal coś do Ciebie czuję. Idź z nim porozmawiaj, wyjaśnij i zobaczysz, wszystko będzie dobrze - uśmiechnęłam się i zabrałam za otwieranie kolejnej flaszki. Tym razem poszło lepiej niż za pierwszym razem.
- Masz rację. Pójdę do niego, ale jeszcze nie teraz. Oboje potrzebujemy trochę czasu, żeby ochłonąć i wszystko przemyśleć. Nie wiem, co ja bym bez Ciebie zrobiła  - przytuliłam ją. - Ale teraz opowiadaj, co tu się działo pod moją nieobecność. Czyżby Bolan dotrzymał Ci towarzystwa? - spojrzałam na nią z podniesioną brwią.
- No między innymi, tak. - spuściła głowę.
- Ha, wiedziałam. Podoba Ci się, co? Opowiadaj wszystko ze szczegółami - usiadłam wygodnie i zamieniłam się w słuch. Musiałyśmy rozmawiać długo, bo na dworze zrobiło się ciemno, a nam powoli szumiało w głowach od ilości wypitego alkoholu. Mary opowiadała mi co mnie ominęło, a w tle nadal było słychać ciche dźwięki gitary Page'a i uspokajający głos Planta. Dobrze wiedziałam, że między nimi iskrzy i mam nadzieję, że coś z tego będzie, bo Rachel to naprawdę fajny facet.
- No i to już wszystko. Sama nie wiem, ale chyba nie traktuję go jak zwykłego kolegę. Nic nie będę przyspieszać, niech się dzieje co chce - skończyła swój wywód.
- Życzę Ci, żeby Wam się udało. Zadzwonisz do niego? W końcu z jakiegoś powodu zostawił swój numer - uśmiechnęłam się do niej i pomachałam pustą butelką.
- Chyba nam trochę zeszło, ale potrzebowałam tego - wybuchnęłyśmy śmichem - Nie wiem czy zadzwonię...może za parę dni.
- Tak, mi też się taki wieczór przydał. Dobra, idę zapalić - ruszyłam na taras, wyciągając z kurtki paczkę czerwonych. Lekko się zachwiałam, ale nie było źle. Wyszłam na świeże powietrze i zaciągnęłam się mocno, przymykając oczy. Ulżyło mi, kiedy się wygadałam i czułam się dużo lepiej psychicznie. Jednak nadal nie jestem pewna co czuję do gitarzysty Skid Row. Może to zwykłe przywiązanie i sentyment? Cały czas moją głowę zaprzątał pewien wysoki blondyn o imieniu Duff. Miał coś w sobie, co mnie przyciągało. Do tego jest cholernie seksowny i też słucha punk rocka. Kurwa, gdyby to wszystko było prostsze. Wyrzuciłam papierosa i wróciłam do salonu. Mary wynosiła butelki i kieliszki, a ja wyciągnęłam płytę z gramofonu, bo i tak się skończyła.
- Może oglądniemy jakiś film? - wychyliła się z kuchni blondynka - Zrobię jakieś kanapki, co?
- No jasne. Pomogę Ci - odpowiedziałam i poszłam do przyjaciółki. Uwinęłyśmy się szybko i po 10 minutach, miałyśmy talerz pełen pysznego jedzenia. Włączyłyśmy telewizor i akurat leciała jakaś komedia. W mgnieniu oka talerz był pusty, a my tarzałyśmy się po podłodze ze śmiechu. Dawno się tak nie ubawiłam oglądając film. Spojrzałam na zegar, było po 1 w nocy.
- Kochana, ja idę do siebie, bo padam na twarz, a jutro niestety robota czeka - wstałam, odnosząc talerz.
- No, ja też się zbieram. Dobranoc - pocałowała mnie w policzek i zniknęła na górze. Poszłam w jej ślady i znalazłam się pod prysznicem. Starałam się chociaż przez chwilę nie myśleć o moich rozterkach miłosnych. Przebrałam się w majtki i za dużą koszulkę z logo anarchii i położyłam się do łóżka. Przykryłam się kołdrą, odpływając w objęcia Morfeusza.

Budzik obudził mnie następnego dnia. Wstałam, zjadłam szybkie śniadanie i wyszłam do pracy.I tak codziennie. Zero wieści od chłopaków, nie miałam z nimi kontaktu od tamtej imprezy. Od czasu do czasu wpadli Wild Riot, pogadaliśmy i znów powrót do rutyny. Na szczęście dzisiaj już piątek. Szef zdecydował, że nie będziemy od teraz pracować w soboty. Mi ten pomysł przypadł do gustu, bo wiadomo co się robi w weekend. To była chyba najlepsza wiadomość w tym tygodniu. Przemierzałam właśnie ulice Miasta Aniołów w piątkowe popołudnie, paląc papierosa i myśląc, gdzie tu by się dzisiaj wybrać. Znowu nastały upały i wprost żar lał się z nieba. Ubrana w krótkie szorty ledwo zakrywające tyłek i czarną bokserkę z logo Rolling Stones, przedzierałam się przez zatłoczone chodniki, żeby w końcu dotrzeć do domu. Ludzi było tak dużo, że nawet nie byłam w stanie zobaczyć co jest przede mną. W sumie co się dziwić...dzisiaj piątek. Miałam już dość tego upału, przeciskania się i dotyku obcych facetów na swoim tyłku, podczas próby wyminięcia ich. Dotarcie do mojej okolicy zajęło mi 40 minut, kiedy w normalnych warunkach pokonuje tą drogę w 25 minut. Na szczęście widziałam już na horyzoncie dom. Chciałam tam już być, zjeść coś dobrego i napić się zimnej wody...o niczym innym nie marzę. Będąc parę kroków od domu, zaczęłam przeszukiwać torbę w poszukiwaniu kluczy. Jak wiadomo kobieca torebka nie ma dna, także nic nie mogłam w niej znaleźć. W końcu znalazłam to co chciałam i o mało nie wpadłam na kogoś. Podniosłam głowę, a przed moim domem stał Duff.
- Yyy cześć. Co Ty tu robisz? - zdjął okulary z nosa i popatrzył na mnie. Poszłam w jego ślady i zrobiłam to samo. Był w koszulce bez rękawów a na nogach miał kowbojki. Już widzę jak się gotował na tym słońcu.
- Czekam na Ciebie, a nikogo nie ma w domu i smażę się tu jak jakaś pierdolona frytka - uśmiechnął się i odgarnął włosy z twarzy.
- No to zapraszam do środka, bo tu się nie da wytrzymać - przepuścił mnie przodem i szedł za mną. Rzuciłam torbę gdzieś w kąt i poszłam do kuchni. Wyciągnęłam 2 butelki wody z lodówki.
- Trzymaj! - rzuciłam w jego stronę i sama wzięłam łyka swojej - Tego mi było kurwa trzeba. - Widziałam jak za jednym zamachem wypił całą zawartość i wyrzucił butelkę do kosza.
- A co Cię do mnie sprowadza? - zapytałam, przechodząc do salonu. Blondyn podążał za mną i rozwalił się na kanapie. Usiadłam obok niego i patrzyłam wyczekując na odpowiedź. Jak tylko się pojawił znowu miałam to uczucie w brzuchu. Tak dawno nie widziałam się z żadnym z nich i dzisiaj nagle właśnie on stoi pod moimi drzwiami. Wyglądał cholernie seksownie, lekko spocony w tym podkoszulku. Lexy opanuj się...
- Bo chciałem tzn. chcieliśmy z chłopakami zaprosić Was na nasz pierwszy koncert. - widziałam, że kiedy to mówił uśmiechał się i jego oczy błyszczały. Był podekscytowany i szczęśliwy.
- Koncert? No to gratuluję. Jasne, że przyjdziemy a kiedy?
- Dzisiaj o 21 w The Troubadour.
- Bardzo się cieszę, że Wam się udało i z miłą chęcią zobaczę was w akcji - przytuliłam go. Naprawdę byłam z nich dumna, mimo że nie słyszałam nigdy jak grają.
- Dlatego się nie odzywaliśmy. Jak się dowiedzieliśmy, że jest taka okazja no to zrobiło się takie zamieszanie, że kurwa szok. Próba za próbą, wymyślanie nowego repertuaru itd.
- Nie musisz mi się tłumaczyć. Dobrze rozumiem, że mieliście obowiązki - puściłam do niego oczko. Cały czas się na mnie patrzył.
- Zjesz coś? Bo miałam zamiar upichcić jakiś obiad - przerwałam tą niezręczną ciszę.
- Bardzo chętnie, ale muszę lecieć, bo mamy próbę a Axl mnie zajebie, jak się spóźnię - wybuchnęliśmy śmiechem - Spina się przed tym koncertem, ale w zasadzie każdy z nas jest trochę zdenerwowany. Także będę się zbierał. Dzięki za wodę - odprowadziłam go do drzwi.
- Nie ma sprawy. Miło było Cię widzieć.
- Do zobaczenia wieczorem - pocałował mnie w policzek, zahaczając o kącik moich ust. Zrobiło mi się jeszcze bardziej gorąco. Puścił do mnie oczko i wyszedł z uśmiechem satysfakcji na ustach. Teraz już wiedziałam, że nie zrobił tego przez przypadek.
- Do zobaczenia - odpowiedziałam już sama do siebie.
- Cześć! Właśnie minęłam się z blondynem. Był tu? - do domu weszła Mary. Ja nadal stałam w tym samym miejscu. Cały czas byłam w lekkim szoku, nie wiem dlaczego. Niby nic się nie stało, a ja się zachowuję jak popierdolona nastolatka. - Hehe, czyli był.
- Yyy co? No tak. Zaprosił nas na ich dzisiejszy koncert. - wróciłam do świata żywych i odpowiedziałam w końcu dziewczynie. Już się boję, co sobie o mnie pomyślała.
- Koncert...no nieźle. Robią postępy widzę. Coś tu się wydarzyło pod moją nieobecność? - popatrzyła na mnie.
- No co Ty. Co niby miało się wydarzyć? Zwykła rozmowa i tyle - chciałam skończyć ten temat. Zaczęłoby się wypytywanie, a ja nie miałam teraz na to ochoty. Zresztą sama nie wiedziałam, co czuję. Poszłam do kuchni, a blondynka zniknęła na górze. Stałam przed lodówką i myślałam co ugotować.  Zrobiłam jakiś makaron z sosem i po godzinie, zajadałyśmy się daniem.
- A gdzie  i o której, tak w ogóle jest ten koncert? - zapytała Mary, gdy skończyłyśmy.
- O 21 w The Troubadour. W końcu jakaś okazja do imprezy, bo już miałam dość tej monotonii. - oparłam się o krzesło i bawiłam widelcem. - A dzwoniłaś do Rachela?
- Nie. Jakoś nie jestem pewna czy powinnam i nawet nie wiem co powiedzieć.
- Przestań! Skoro zostawił Ci ten numer, to chyba liczy na to, że z niego skorzystasz. - przekonywałam ją. Wstała i zabrała się za sprzątanie po obiedzie, a ja poszłam do siebie. Wyciągnęłam zapomnianą, zakurzoną gitarę i usiadłam z nią na łóżku. Nastroiłam, bo wydawała okropne wręcz dźwięki i zaczęłam grać "Dream on" Aerosmith.

Duff:
Zmierzałem do sali prób z uśmiechem na twarzy. Cieszyłem się jak jakiś psychol. Najlepsze jest to, że  ja kurwa sam nie wiem dlaczego. Czyżby to była zasługa tej ślicznej, drobnej brunetki, u której przed chwilą byłem? Cholera...tak bardzo nie chciałem wychodzić. Miałem ochotę zjeść z nią ten pieprzony obiad, ale Axl sobie kurwa wymyślił próbę. I wszystko szlag trafił. Mimo, że się uśmiechałem, to w środku aż mnie nosiło. I tak przemierzałem ulice zalane słońcem i upalnym powietrzem. Wyminęła mnie jakaś skąpo ubrana laska i puściła mi oczko. Oglądnąłem się za nią i jak gdyby nigdy nic, poszedłem dalej. W końcu otworzyłem drzwi z taką siłą, że o mało nie wyleciały z zawiasów. Podszedłem do chłopaków i zabrałem swój bas.
- O szanowny pan do nas wrócił. Czekaliśmy tu na Ciebie Duff! - wydarł się na mnie wściekły Axl. Pokazałem mu tylko środkowy palec i zacząłem gadać ze Stevenem. Wypytywał mnie o dziewczyny i czy się zgodziły przyjść. Miał jak zwykle zaciesz na gębie, co od razu poprawiało humor.
- Kogo nasz blondas zaprosił? Jakieś panienki? - podszedł do nas Slash i walnął mnie z łokcia w bok. Wyjaśniłem mu gdzie dokładnie byłem, jak już podsłuchał. Kiedy się dowiedział, że zaprosiłem Mary i Lexy to się nieźle wkurwił.
- Te dziwki? A po chuj nam one? Mogłeś się trochę wysilić... Z nimi to się nie zabawimy - kiedy to powiedział, aż mocniej złapałem bas w dłonie.
-  Nie mów tak o nich, słyszysz? - wycedziłem - To, że Ci nie dała, nie znaczy że my jej nie lubimy, kurwa!
- Heh, nie łudź się, że sobie poruchasz... to nie ten typ bracie - już miałem go złapać za koszulkę i popchnąć, ale Axl się wydarł, że mamy w końcu zacząć grać, a nie się kłócić o baby. Odszedłem jak najdalej od Slasha i robiłem swoje. Byłem tak wkurwiony, że miałem ochotę wyjść i coś rozwalić.  Zdarzało mi się mylić dźwięki, za co obrywało mi się od Rudego. Jakoś udało nam się zagrać wszystkie piosenki. Odłożyłem bas, zapaliłem fajkę i poszedłem przed siebie, jak najdalej stąd.
- A Ty dokąd? Za 2 godziny mamy koncert i chcę Cię tam widzieć McKagan!!! - wydarł się za mną wokalista. Odpowiedziałem mu jakże uprzejmie "spierdalaj" i poszedłem, gdzie mnie nogi poniosą. Co on sobie kurwa myśli? Że mi na tym koncercie nie zależy? Przyjechałem tu po to, żeby zostać gwiazdą rocka i tak będzie. Wszedłem do jakiegoś parku i kopałem każdy kamyczek na mojej drodze, żeby się wyładować. Wiem, że Slasha duma nie pozwala mu się zachować inaczej, ale przegiął. W końcu poznałem...wszyscy poznaliśmy, dziewczynę która nie włazi od razu do łóżka. Można z nią porozmawiać, poimprezować, posłuchać muzyki...kobieta-ideał. Fajnie jest tak po prostu spotkać normalną osobę, nie tylko do dymania. Chociaż nie powiem, że bym nie chciał. Jest tak seksowna i urocza, że nie byłbym sobą, ale z nią jest inaczej niż z każdą inną. Dawno nie miałem prawdziwej dziewczyny, nie licząc tych na jedną noc. Chodząc tak bez celu i rozmyślając o ślicznej brunetce, postanowiłem zajść do monopolowego po Nightrain'a, żeby się znieczulić. Nie wiedziałem która jest godzina, dlatego po opróżnieniu butelki, postanowiłem wrócić do chłopaków, żeby zdążyć na występ. Jestem tak podekscytowany jak kurwa jeszcze nigdy. Dzisiaj nasz wielki dzień i cała Ameryka dowie się o Guns and fucking Roses.